Sto lat samotności to książka, która bardzo przypadła mi do gustu, czyli jest pełna dramatów i dodatkowo jest bardzo dobrze napisana (a może raczej nieziemsko). Przy zawiłości fabuły czytało się ją niezwykle łatwo i przyjemnie, chociaż lubiłam pomagać sobie drzewem genealogicznym, który stworzyłam.
Muszę koniecznie zaznaczyć, że najbardziej podobały mi się opisy śmierci (jakkolwiek to nie brzmi), autor tworzył cuda za ich pomocą. Były idealnie wyważone w długości i trzymały w sporym napięciu, a gdy dobiegały do końca musiałam chwilę odetchnąć i nacieszyć się tym dziełem. Dla porównania, jak dla mnie, zabawnie wyglądały opisy narodzin, zazwyczaj mieściły się w jednym, prostym zdaniu.
Można powiedzieć, że wszystko w tej książce mnie oczarowało: zawiłe postacie, historia, którą wszyscy stworzyli, ta pamięć o przodkach i zdarzenia, które każdy musiał przeżyć na własnej skórze, język, który dla mnie był prosty i zrozumiały. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że ta książka była jedną z najlepszych jaką przeczytałam.