Opis na tylnej okładce tej książki zaintrygował mnie, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Już od pierwszych zdań oceniłam, że ta książka nie należy do najlepszych. "Uciekam od tematu, mówiąc, że to inspirująca historia Teo, mieszkańca Warszawy, człowieka sukcesu, który ma wszystko. Wszystko, oprócz miłości, marzeń, poczucia sensu i świadomości, kim naprawdę jest i kim chce być." Jak na człowieka, który, domniemanie, ma wszystko, całkiem sporo rzeczy nie miał. Ja na przykład powiedziałabym, że nie miał nic (oprócz wielkiego biznesu, ale czy można powiedzieć, że to jest wszystko?). Autor chciał chyba przekazać, że ówcześnie żyjący Teo miał wrażenie, że ma wszystko, bo przecież odniósł sukces zawodowy, finansowy i ma powodzenie u płci przeciwnej. I tak w gruncie rzeczy odbieram całą książkę. Autor nie potrafi przekazać tego co by chciał. Tylko, że później ta puenta przybiera trochę innego znaczenia.
Dlaczego jednak sięgnęłam po tę książkę mimo, że nie spodobał mi się opis z tyłu książki? Dlatego, że ta książka osiągnęła sukces. Wszędzie widziałam pozytywne oceny i było ich nie mało. Postanowiłam się przekonać, czy ta książka faktycznie jest zła, tak jak oceniłam ją po okładce. Nie myliłam się.
Książka jest napisana dziwnym językiem. Trochę mi zajęło zanim do niego przywykłam i mogłam płynne i ze zrozumieniem czytać. Udało mi się wyczytać bardzo szablonowe postaci. Mamy Teo, którego już trochę opisałam. Oczywiście Teo to nie tylko korporacyjny pracownik, on ma też marzenia i w głębi duszy nie czuje, że dobrze postępuje. Oczywiście mamy też, podane jak na tacy, winowajcę, który wepchnął głównego bohatera w to popaprane korporacyjne życie, ojca Teo. Ma kochającą matkę, brata, o którym w sumie jest niewiele, dziewczynę, z którą nie łączy go nic specjalnego i przyjaciela z przeszłości, który nie rozumie, że Teo nie podoba się to życie.
Także więc Teo, pod wpływem impulsu, wyjeżdża do Indii i tam jego życie się zmienia. Tyle też wiemy z okładki książki. Poznaje dziewczynę, w której się zakochuje, a widział się z nią tylko dwa dni - ok. Traci cały swój biznes i majątek, bo była dziewczyna poczuła urazę i go zniszczyła - ok. Ciągle idziemy z szablonem. Ale jego indyjska dziewczyna wpada w tarapaty. Ma niedobrego ojca (o, szok), który wyczaił ten nienormalny romans i postanowił wydać córkę za innego. I na tym nasz epicka, jedyna w życiu miłość się kończy. Tak od tak. Po prostu Teo jedzie do mnichów na wyzwanie milczenia i o niej zapomina. Ba, pojawia się kolejna dziewczyna, która zawraca Teo w głowie. I od momentu mnichów przechodzimy z uroczej bajeczki i nierealnych marzeń do kompletnej nudy. Autor pisze o sobie. Autor pisze, że spędził jakiś czas na pisaniu. Miałam nieodparte wrażenie, że powstała incepcja. Autor pisał o pisaniu tekstu, który pisał w tamtej chwili.
Książka, jakby było za mało kiepskiej fabuły, przepełniona jest górnolotnymi monologami bohaterów. Za wzniosłych, by były prawdziwe i naturalne. Głównego bohatera, albo nie rozumiano w ogóle, albo rozumiano w każdym możliwym akcencie. Nie ma balansu, nie ma normalności, jest tylko popadanie w skrajności. Ta książka jest płytka, nie ma w niej nic odkrywczego. Zastanawia mnie też, czemu autor na tyle książki sam ocenił, że ona "orzeźwia, dodaje odwagi i skłania do refleksji nad własnym życiem". Zostawiłabym to do oceny czytelnikom. A ja na pewno tak nie powiem.
Nie polecam.